rosemann rosemann
3085
BLOG

O seksie

rosemann rosemann Rozmaitości Obserwuj notkę 33

 

 

Bardzo wcześnie obudziła mnie dziś wielka mucha, która wleciała do pokoju przez otwarte, ale dość dokladnie  przesłonięte firanką okno. W drugą stronę już nie potrafiła sobie równie sprytnie poradzić. Latała hałasując niemożliwie.

„Głupia mucha” – pomyślałem i początkowo miałem względem niej ten sam zamiar co Kasia Nosowska w „Teksańskim” wobec jej koleżanki. Jednak szkoda mi się zrobiło i zdecydowałem poświęcić nieco czasu i wysiłku by pomóc musze wydostać się z matni. Odsłoniłem te cześć okna, która była otwarta i próbowałem zapędzić w jego kierunku nieszczęsną intruzke. Okazało się, że moja pierwsza ocenia jej zdolności intelektualnych była zdecydowanie na wyrost. To była jakaś mucha idiotka. Obijała się o szyby, nawet w tej części, do której trzeba było przedostać się przez firanę a konsekwentnie ignorowała naprawdę sporą połać otwartego szeroko okna. Wkurzyłem się i sięgnąłem po packę. Mucha natychmiast skierowała się tam, gdzie powinna.

„Mam zdolności pedagogiczne” – pomyślałem idąc śladem granego przez Bogusława Lindę agenta wywiadu Brońskiego z „Operacji Samum” Pasikowskiego, który w podobny, niekonwencjonalny sposób nauczył błyskawicznie kolegę z CIA polskiej wymowy nazwiska Ćwikliński.

„Cóż to ma wspólnego z seksem?” zapyta ktoś. Cierpliwości, dojdziemy do tego szybciej, niż to się w tym momencie zapowiada.

Swego czasu, o czym kiedyś nie jeden raz pisałem, uczyłem w szkole. Po jakimś czasie, tradycją stało się w niektórych klasach, że kiedy wchodziłem na lekcję, a uczyłem historii, młodzież pytała mnie o czym będę mówił. Nieodmiennie odpowiadałem „O seksie”. Cała rzecz polegała na tym, by jak należy przeprowadzić zaplanowany temat, nie narazić się na zarzut demoralizacji młodzieży i równocześnie nie dać uczniom poczuć, że zostali oszukani. Może na pierwszy rzut oka wydać się to faktycznie tak niekonwencjonalne jak uczenie Amerykanina mówić „Ćwikliński” za pomocą glocka. Ale miało sens. Z czasem dzieciaki już w domu przygotowywały solidnie temat bo starały się zgadnąć w które miejsce da się jakoś sensownie wcisnąć jakiś wątek męsko-damski. Albo nawet i męsko-męski.

Pracowałem już w szkole, gdy, nie pamiętam już kto to zrobił, wprowadzono do niej i do reszty polskich szkół lekcje seksu. Tak się o tym potocznie mówiło i nawet już nie pamiętam jak się ten przedmiot wtedy naprawdę i fachowo nazywał. Widział to chyba tylko ten, kto przygotowywał arkusz organizacyjny szkoły do zatwierdzenia go przez władze. O tym, że będziemy uczyć seksu, poinformowała radę pedagogiczną, zgodnie z odgórnym zaleceniem, moja ówczesna szefowa na specjalnie zwołanej radzie pedagogicznej. Zapoznała nas z wydanym właśnie w sporym pośpiechu rozporządzeniem i podstawą programową. Reakcją była martwa cisza, przerwana tylko kilkoma jakby histerycznymi chichotami. Ciszę przerwała koleżanka, która wyrosła chyba z brixenowskiej dziewczynki, która odzywała się pierwsza. No ale kto, jak, czym? A gdzie podręczniki, materiały edukacyjne? Szefowa, która wiedziała tyle co i reszta, tylko wzruszyła ramionami. Na to wstał jeden mój bardzo doświadczony kolega. „Widać uznano, że nikt tego nie zrobi lepiej niż my, starzy praktycy” zakończył dyskusję.

Do dziś jest tak, że za tę dziedzinę wiedzy odpowiadają głownie „starzy praktycy” na przemian z „młodymi teoretykami”.

Opisana scena przypomina mi się zawsze, ilekroć spotykam się z przekonaniem, przejawami wiary a nawet pewności, że seksu można i trzeba dzieci nauczyć w szkole. Tak, jak polskiego, matematyki, fizyki.

Okres egzaminów gimnazjalnych i maturalnych to czas, kiedy w mediach pojawia się masa przykładów jak uczy się polskiego, matematyki, fizyki. Przykłady te, jako żywo przypominają mi widzianą na mojej ulicy scenkę odnoszącą się do poziomu edukacji, o której właśnie piszę. Moja ulica nie należy do przesadnie elitarnych. Usiłują to oczywiście zmienić deweloperzy-pionierzy, wykupujący kolejne działki po rozbieranych ruderach i plombujący je apartamentowcami dla „lepszego towarzystwa”. Ale to jeszcze potrwa. Na tej mojej mało elitarnej ulicy spotkała się grupka nieprzesadnie i stosownie do miejsca wychowanej młodzieży w wieku przedgimnazjalnym. Towarzystwo było mieszane, co nie było bez wpływu na obserwowane zdarzenie. Ten wiek i ta koedukacja to czynniki, które nieodmiennie wywołują w takich grupkach chęć popisania się. Jedna dziewczynka, pewnie z szóstej klasy, by zaimponować reszcie, odezwała się do przechodzącego właśnie obok, mniej więcej czterdziestoletniego mężczyzny. Był zadbany więc pewnie z „deweloperskiego desantu”.

- Za pięć dych mogę ci obciągnąć – krzyknęła ku radości reszty towarzystwa.

Mężczyzna zatrzymał się.

- Za pięć dych to ja tobie też mogę obciągnąć – odparł z uśmiechem. Towarzystwo zarechotało i oczekiwało riposty panny, która trochę jakby traciła rezon.

- Ale mi nie ma co obciągnąć – zauważyła dość trzeźwo po namyśle.

- A to już twój problem – odpowiedział mężczyzna i odszedł. Koleżeństwo owej panny miało ubaw a ona wyglądała tak, jakby chciała gościowi zrobić coś zupełnie innego. I to gratis.

Ktoś powie, że to właśnie najlepszy dowód, iż te dzieci trzeba edukować w zakresie tego, hmmm, obciągania. Ja zaś stoję na stanowisku, że opisana scenka poziomem dyskutantów i tak przerasta poziom wyedukowanego w końcu maturzysty, który przed wejściem do szkoły zostaje zaskoczony pytaniem o to, gdzie leży Serbia.

Ten ktoś powie znów, że ci, co będą edukować, przyłożą się. A niby czemu mieli by przykładać się bardziej? Bo będą lepiej przygotowani? Gdyby ukończonymi przez naszych pedagogów kierunkami, studiami podyplomowymi i innymi formami doskonalenia obdzielić ludzkość, i tak jeszcze by sporo zostało. Bo będą lepiej zmotywowani? Jak? Więcej im będą płacić? Chciałbym widzieć tego, kto odważyłby się nauczycielowi od seksu zapłacić więcej niż reszcie belfrów. Bo będą mieli poczucie misji? Może misjonarzy trzymajmy z dala od dzieci. Przynajmniej jeśli chodzi o seks.

Takie muchy… Nie ma wśród nich żadnych edukatorów, nikt im nie objaśnia tego i owego a jakoś radzą sobie z tym, o czym piszę. Ku utrapieniu takich jak ja, co by chętnie w tę sobotę sobie jeszcze pospali.

 

 

rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości