rosemann rosemann
2307
BLOG

Uchodźcy i politycy

rosemann rosemann Polityka Obserwuj notkę 80

Nie zazdroszczę ani jednym ani drugim. Tym pierwszym ich losu. Musi być straszny jeśli decydują się na to, by ryzykować życie robić to, co dla mieszkańców I świata byłoby „ekstremalnym wyczynem” godnym pokazania w jakimś National Geografic czy Discovery.

Politykom nie zazdroszczę tego, że mają podejmować decyzje. Niech czytelnik wybaczy mi brak wrażliwości bo bardziej skupię uwagę właśnie na nich. Wbrew pozorom tworzącym je dramatycznym relacjom to oni są głównymi aktorami tragedii, która rozgrywa się coraz bliżej serca Europy. Głównymi aktorami obsadzonymi przez samych siebie w rolach czarnych charakterów.

Ich zły charakter to, wbrew pozorom, nie tylko cecha przypisana im teraz, gdy problem przeszedł w fazę „historii poruszającej serca”. W większym stopniu to ich rola w sprokurowaniu Europie dramatu. Konsekwentnie rozpisana na kolejne sceny od braku wyobraźni gdy nastała „arabska wiosna” przez bezczynność i niedecyzyjność kiedy pierwsze tratwy i pontony dobijały do brzegów Europy kończąc na braku pomysłu, gdy zamiast myśleć powinno się już działać.

Ja oczywiście rozumiem, że dziś każdy, kto chce się wypowiedzieć w sprawie tej „wędrówki ludów” ugina się pod gatunkowym ciężarem tego, co widać na zdjęciu z tureckiej plaży. Ja rozumiem, że ono może paraliżować mnie i mnie podobnych, może paraliżować egzaltowanych wrażliwców głoszących wyższość praw człowieka nad wszystkim innym.

Politycy na taką wrażliwość nie mogą sobie pozwolić. Wielka szkoda ale i oczywista prawda. Kto się decyduje służyć obywatelom, decyduje się też i na to, że będzie służył robiąc to, co dla przeciętnego człowieka może wydawać się nieetyczne, nieestetyczne a czasem wręcz nieludzkie i obrzydliwe.  Taka jest niestety cena zaszczytów i profitów. Jeśli ktoś kiedyś Angeli, Donaldowi, Franciszkowi czy Dawidowi mówił, że polityka to rauty i uroczystości, wywiady telewizyjne, okrutnie z nich zadrwił.

Kiedy patrzę na te tłumy (czy, jak chcą niektórzy, hordy) przypomina mi się historia z czasów innej europejskiej zawieruchy. Kiedy ważyły się losy batalii pod Borodino i marszałkowie poprosili Napoleona o wysłanie gwardii do decydującego uderzenia, Napoleon za namową Bessireresa odmówił. W 1815 pod Waterloo, kiedy próbując ratować losy starcia rzucił do walki gwardię, marszałek Ney powiedział: „ - Gdybyś użył gwardii pod Borodino, Sire, nie musiałbyś używać jej dzisiaj”.

W dzisiejszym dramacie podobne jest to, że klucz do jej zrozumienia a pewnie i do rozwiązania tkwi wcale nie na plażach Grecji czy Sycylii lecz po drugiej stronie niegdysiejszego Mare Nostrum. I zgubiliśmy go nie dziś ale miesiące temu.

Wcielę się na chwilę w Neya i powiem Angeli, Franciszkowi i reszcie tych, którzy w tym czy innym formacie decydują w co i jak bawić się ma Europa: „Gdybyście wtedy mieli jaja by pójść do nich, dziś nie musielibyście z lękiem patrzeć jak oni przyszli do nas”.

Prawda jest taka, że kiedy walił się świat tych, którzy od własnej ziemi wolą kilka metrów kwadratowych utrzymujących się jako tako na bezmiarze morza można było łatwo wypaść na to, że bez naszej pomocy on zwalić się musi. No i zawalił się. Reszta to już tylko epilog.

Dziś ci, którym zabrakło wtedy odwagi i wyobraźni brną konsekwentnie w bezmiar błędów.

Każdy, kto jako tako potrafi myśleć wie, rozumie, że każdy uchodźca czy uciekinier, którego wpuszczamy do nas, to dziesięciu kolejnych wsiadających na lodzie i tratwy.

Rozwiązanie jest tam, a nie tu!

rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka