rosemann rosemann
620
BLOG

Gdynia jest kobietą (Babie Doły dzień I)

rosemann rosemann Kultura Obserwuj notkę 1

To, że dla mnie Gdynia jest kobietą nie wynika akurat z tego, że wczorajszy dzień na XV w ogóle a mojej X edycji Openera zdominowały kobiety a bardziej z powodów osobistych. Moja Kobieta Kochana jest z Gdyni. Wczoraj wyszło, że na trochę na swoje nieszczęście bo jadąc do mnie utknęła na rafie, której przy takim doświadczeniu organizatorów nie da się ani zrozumieć ani wybaczyć. Wiedząc, że pól Polski ruszy by z wianuszkiem na głowie przeżywać Florence oddelegowali do punktu wymiany biletów na festiwalowe opaski 4 gości. W efekcie trzeba było czekać ponad 2 godziny. Ja bym tam urządził Sajgon. A tak urządziłem go KMK, która i tak ucierpiała bo z PJ, na którą głównie przyszła zobaczyła prawie nic bo musiała skupiać się na bydlęciu, które ze mnie wyszło.

Ale przejdźmy do „po kolei”.

Festiwal wrócił do dawnej formy jeśli chodzi o line-up i od razu zaoferował prawdziwy cios. Pierwszy dzień to dla mnie co najmniej 50% atrakcji zaplanowanych na 4 dni.

Festiwal się rozwija, choć nie wiem czy ze wszystkim rozwija się we właściwą stronę. Przede wszystkim, być może by sprawiać wrażenie równie bogatego w wykonawców co niegdyś, porozciągał kolejne dni. W efekcie, o ile kiedyś musiałem się mocno nabiegać by zobaczyć wszystkich wykonawców, dziś robię to bez wysiłku i nawet jestem w stanie wracać na szczególnie pasujące mi koncerty. Gorzej z wytrzymywaniem do późna. O ile kiedyś o północy startowały ostatnie koncerty na głównej scenie o tyle teraz jest to 2 w nocy

Zmieniono, ponoć na lepszy, system płatności i chyba nie ma już „festiwalowej waluty” czyli bonów. Są natomiast płatności elektroniczne czyli karty zbliżeniowe, płatności telefonem i opaski pay pass. W efekcie zamiast bankomatów były wpłatomaty a kolejki do kas (nie mam pojęci a po co) były dłuższe niż kiedykolwiek. Zmiana o tyle istotna, że już nie zostawi się napiwków obsłudze gastronomii. A skoro o obsłudze i jej ciężkim losie, na festiwalu były dwa punkty firmy gastronomicznej Krowarzywa. Pozdrawiam obsługę.

Nie było Futrzaka i obstawiam, że będzie na RedHotach. Wszyscy chcą być na RedHotach. Mnie się to trochę udziela. Ale bronię się. No bo co tam RedHoci?!

Dzień na scenie alternatywnej zaczął skład LXMP. Jeden pan na klawiszach a drugi na bębnach. Było alternatywnie więc pan bębnił rytmicznie a drugi wrzucał z pozoru przypadkowe dźwięki. Które od czasu do czasu przybierały form® takiego miękkiego, przyjemnego jazzu w klimacie lat 50-tych XX w. Coś jak filmowy Komeda.

Heroes Get Remembered zaskoczyli miło twardym rockiem. Trochę przypominali Nickelback ale może dlatego, że momentami grali bardzo ładne melodie a pan na vocalu miał głos Chad Kroeger. Panowie robili takie rockowe rozkroki z gitarami i w sumie są na porządny plus.

Na głównej scenie zaczęli/zaczął Mac Miller. Mam problem bo Mac Miller to konkretny gość ale na scenie nie był sam. Nie pierwszy raz jest tak, że ma być koncert „wziętego rapera”, wychodzi kilku i nie masz pojęcia który to ten „wzięty”.  Po tym, jak hip hop śmiało wkroczył na sceny w Babich Dołach  i ja się napatrzyłem, byle czego nie kupuję. Mac Miller może nie był „byle co” ale szalu (przynajmniej u mnie) nie zrobił.

Shy Albatross to projekt z udziałem Natalii Przybysz. Fajnie, że Natalia szuka, szkoda, że za nic nie może znaleźć.  Shy Albatross to muzyka o ostrych krawędziach. Udająca klimaty Orientu i Zielonej Wyspy. Udająca bardzo nieprzekonująco. Dla mnie najsłabszy wczorajszy koncert.

Odrobinę lepsi byli raperzy z Otsochodzi. Lepsi bo Shy Albartoss był gorszy. O hip hopie nie można powiedzieć nic gorszego jak to, że nie wiadomo o co raperowi chodzi. Nie wiem o co chodzi chłopakom z Otsochodzi. Teksty to banał i kalki z kalek. Myzyka to kalki z kalek.

Last Shadow Puppets zaczęli od kwartetu smyczkowego. Przy tej muzyce, jaką grali rodziło to pytanie, jakie w jednym z memów Putin zadawał Janukowyczowi. „Ale na ch**j był ci galeon?!”. Po to samo był ten kwartet zważywszy, że muzyka jest nie do filharmonii tylko do tancbudy.  Alex Turner z Arctic Monkeys ( z fryzurą a la Drupi czy tam dla tych, co o Drupim nie słyszeli, a la włoski żigolo) zaczął nonszalancko, z marynarą narzuconą na jedno ramię jak kurtki u huzarów. Ludzie bawili się świetnie ale mnie muzyka nie przekonała. Za bardzo kombinowali starając się łączyć rasowe gitarowe granie z kabaretowymi wstawkami. Trochę (ale tylko trochę) przypominali najmocniejsze numery Mano Negra albo Noir Desire.

Na Starą Rzekę miałem iść już z KMK ale, co opisałem, nie dojechała. Bo festiwal ma XV lat i duuuże doświadczenie…  O Jakubie Ziołku usłyszałem swego czasu jako o bardzo znaczącej personie muzyki niezależnej. Podśmiewaliśmy się z KMK z tych, co mają go za boga (no niech będzie bożka) takiej muzyki. Posłuchałem  i, choć czci nie zamierzam oddawać, przyznaję, że Ziołek i jego Stara Rzeka to muzyka solidna. Nie dla mnie, bo mam muzyczne ADHD a tu trzeba usiąść i cierpliwie słuchać. Dlugo i cierpliwie. Ziołek nie przesadza z  nachalną wirtuozerią, co u parających się muzyczną elektroniką jest szalenie irytującą regułą, więc jeśli ktoś lubi się zatracić w muzycznych obrazach, polecam.

P J Harvey… Kiedy pojawiła się w zapowiedziach wiadomo było, że muszę zobaczyć. I KMK też. Ja większość widziałem.

Koncert był na miarę tych największych w Gdyni. Dla mnie był on powtórką występu Nicka Cave.  I tyle. Kto zna PJ będzie wiedział co mógłbym napisać, kto nie zna, musi poznać jak najszybciej. I też będzie wiedział.

Z trudem rozstałem się z PJ ale tak mam, że koncerty muszę oglądać od początku. Więc na początek występu Savages nie mogłem się spóźnić. Z Savages mam problem a w zasadzie dwa. Pierwszy jest taki, że nie mogę się zdecydować kto tam jest największym atutem. Czasem myślę, że niesamowita sekcja z basistką, o której za chwilę i perkusistką Fay Milton , która potrafi ukraść show frontmence. Frontmenka… Jenny Beth to niesamowita charyzma. Stanowi zjawisko sama w sobie i samo obserwowanie jej podczas koncertu starczyłoby, żeby taki koncert uznać za coś niesamowitego. Wreszcie Gemma Thompson na gitarze. Na koncertach chyba najmniej rzuca się w oczy ale brzmienie bandu to przede wszystkim pokręcone dźwięki, które wydobywa z gitar. Na koniec Ayse Hassan, basistka, w której kocham się od pierwszego wejrzenia, od pierwszego koncertu, też w Gdyni. To ten drugi problem.  Mam słabość do dziewczyn z basem ale w tym przypadku to także jakość gry. Trudno byłoby mi teraz wskazać lepiej działającą muzyczną maszynę niż Savages. Maszynę-walec.

A skoro o maszynach to na Florence +The Machine wybierałem się bardziej nawet niż na PJ. Z wielkiej ciekawości i wbrew ostrzeżeniom KMK. Mówiłem sobie, że te miliony na całym świecie nie mogą się mylić. Co by nie mówić na Florence przyszła większość wczorajszej publiki. Świadczyły o tym tysiące wianków uwitych na tę okoliczność. Za jedyne 3 dychy można było skorzystać z punktu wicia wianków w alei gastronomiczno-rozrywkowo-kulturalnej.  Teraz nie jestem pewien czy słusznie uważałem, że nie mogą się mylić. Muzyka F+TM broni się, jest przebojowa, wpada w ucho. Choć moje ucho woli inną muzykę.  Wianki zapowiadały nastrój jakiejś wzniosłej Nocy Kupały czy czegoś tam… W zamian zobaczyłem panią przypominająca podstarzałą princess Fergie, wykonującą ćwiczenia gimnastyczne w różowym kremplinowym garniturku. Kiedy Florence stała przy mikrofonie, jeszcze jakoś to było ale kiedy oddawała się, nazwijmy to tak, choreografii  było momentami niesmacznie. To były dla mnie wielkie nadzieje i ogromne rozczarowanie.

Małpę słyszałem pierwszy raz a o Małpie dotąd nie słyszałem prawie nic. Nawet zdziwiłem się, że to raper. Dobry, rymujący składnie i z sensem. Rapujący do ciekawie poklejonych bitów. Leżeliśmy sobie z KMK i patrzyliśmy w niebo. Ściślej w dach namiotu z drugą sceną.

Przy Mac Demarco jestem bezradny. Grał on ze składem na scenie alternatywnej a ja nie do końca byłem przekonany, że to na poważnie.  Muzyka tylko momentami przechodziła od klasycznego dancingu do poważniejszych klimatów, takich w stylu Kombi z czasów hitu „Przytul mnie”. Ale publika reagowała żywiołowo i entuzjastycznie. Na początku uznaliśmy z KMK, że to przecież koniec dnia a „wypity alkohol uderza w tętnice” (że zacytuję klasyka) i stąd ten aplauz. No i że hipstera, ironia, te rzeczy…  Ale ludzie śpiewali z nim prawie wszystkie piosenki! No nie wiem co myśleć!

Na koniec Tame Impala. Poza PJ to dla nich KMK przyszła. I sama przyznała, że co tam ta ciemna, zarwana noc. Było warto. Tame Impala to zjawisko. Czasem słyszy się w nich Beatlesów, czasem Floydów, ale to nie jest zżynanie. A mnie trudno się zdecydować czy wolę te ich utwory, w których tych Bitli i Floydów słychać czy te ostrzejsze, surowsze, rockowe.

Grali już po północy oddając tym samym łaskawie środę paniom.

Środa była kobietą, Gdynia w środę była kobietą. Nie tylko KMK.  Na jednego faceta w Babich Dołach przypadało pewnie z 11 kobiet. I coś koło czterech wianuszków. Kobiety tego dnia rządziły. Na scenie i pod sceną. A ja jedną kobietę z III Programu Polskiego Radia naciągnąłem na książkę Kim Gordon. Ona też była basistką. Kim a nie kobieta z radia :)

Ps. Burza była, nawiązując do dawnych tradycji Babich Dołów. Burza też jest kobietą.

jeszcze jednego "peesa" dorzucę. Gitarysta od Marc Demarco mial najbardziej odiechany tatuaz jaki widzialem. Obstawiam, że tego kraba sam sobie wydziarał widelcem od niechenia.

Dzień I

  1. PJ Harvey, Savages, Tame Impala (nie umiem wybrać)
  2. Stara Rzeka
  3. Florence+The Machine
  4. Mac Demarco (ci śpiewający nie mogą się mylić :)
  5. Heroes Get Remembered
  6. Last Shadow Puppets
  7. Małpa

rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura