Nie wykluczam wcale, że rządy PiS mogą to czy tamto prędzej czy później doprowadzić do ruiny. Taka już natura polityki, że dobre chęci zderzone z twardymi realiami dają efekty dobre, takie sobie a czasem tragiczne.
Jak na razie udało się PiS, i to bez żadnych specjalnych starań, zrujnować a przynajmniej solidnie podkopać reputacje naszych elit. Tych kulturalnych, naukowych i, nazwijmy je tak, okołopolitycznych.
Jest to proces o tyle dramatyczny a nawet bolesny, że nikt ludzi w rodzaju Mikołejki, Lisa, Jandy i całej plejady gwiazd różnej jasności nie zmuszał do tego, żeby ujawniały publicznie co a jeszcze bardziej jak myślą. Sami sobie zgotowali ten los.
Przyznam, że czasem, kiedy wybucha dyskusja nad kolejnym przypadkiem emanacji „elitarnego myślenia”, „elitarnej wrażliwości” i innych podobnych „zewnętrznych oznak” przynależności do wąskiego grona „ludzi lepszych”, jestem w kropce. Zdaję sobie sprawę, że w większości są to intymne, nie zawsze przemyślane wyznania, które zderzają się z brutalną rzeczywistością czasu mediów społecznościowych. To już dziś niczyja wina, że jak ktoś chce sobie pod nosem szepnąć „qrwa”, musi to robić na Twitterze, jak chce wzbogacić wypowiedź o kilka dodatkowych określeń na ka, cha i inne składniki naszego pięknego języka używa fejsa a jeśli chce się po dupie podrapać to nieodzowny jest Instagram lub Snapchat.
Głupio tak włazić ludziom w ich prywatne odczucia, zachwyty i oburzenia. Z drugiej jednak strony zależni bylibyśmy od medialnych ustawek, z których wyłaniałby się nieustanny i nieznośny ciąg pomnikowych postaci, co to w czasie, gdy ich nie widzimy non stop kwestują na biednych i chorych, adoptują stada bezdomnych psów i kotów a jak już znajdą chwilę naprawdę dla siebie to poświęcają się lekturze tak ambitnych autorów, że już na ich samym nazwisku połamałbym sobie język a na przemyśleniach zwoje mózgowe.
Jest oczywiście jeszcze pudelek, którego rola (piszę to bez kpiny) w ukazywaniu rzeczywistego formatu tak zwanych elit jest nie do przecenienia. No ale kto się przyzna, że zagląda i kto się odważy powołać?
Tylko co z tym wszystkim wspólnego ma PiS. Ano ma.
Najlepiej prześledzić to na znakomitym, świeżym przykładzie awantury z wyznaniem Agaty Młynarskiej oraz z przykładem równie świeżym choć jego akurat w żaden sposób nie da się określić znakomitym. Chodzi oczywiście o Hołdysa.
Agata Młynarska to przykład celebrytki obok której przez lata można było żyć nie zdając sobie sprawy, że ona w ogóle istnieje. Póki nie przyszedł złowrogi PiS, nie pozbył się pani Agaty z telewizji, nie nabił jej tym w pewnych kręgach popularności i nie zachęcił jej do mówienia tak wprost od siebie.
Po tym zaś naturalnym zjawiskiem stało się irracjonalne ale dziś oczywiste śledzenie tego, co pani Młynarska ma do powiedzenia.
Oczywiście zmaterializowane w postaci fejsbukowego wpisu przemyślenia Agaty Młynarskiej o „Polakach cebulakach” psujących jej radość obcowania z naturą w Karwii, Władysławowie czy innej Jastarni i tak by powstały bo pani Młynarska, taka jest moja opinia, lotna intelektualnie nie jest skoro w środku lata pakuje się tam, gdzie o tej porze roku od zawsze zwala się cała niemal Polska ale jest dla odmiany przekonana, że to jest jednak jakaś uderzająca bez wątpienia właśnie w nią oczywista anomalia. Bo ktoś taki jak ona ma prawo w ciszy i samotności oddawać się ćwiczeniom jogi nawet jakby naszło ją na to na Rondzie Dmowskiego w samo południe.
Tu pozwolę sobie na taką dygresję w formie pytania do Młynarskiej czy ten fotograf cykający tą jej samotną jogę bardzo uwierał poczucie jej wolności?
Z Hołdysem jest nieco inaczej. Jeszcze nikt o PiS u władzy chyba nawet nie myślał kiedy ów artysta w fazie twórczego uwiądu na lewo i prawo rzucał „chujami” pod adresem Kaczyńskiego i innych z jego partii. Z pozoru powinno to go stawiać poza dyskusją o elicie ale tak to już bywa w naszych czasach, że można nagminnie używać słowa „kurwa” jako przerywnika a i tak to nie wyklucza przynależności do intelektualnej elity.
Jak się okazuje, czasem ze szkodą dla rozbestwionego tym „intelektualisty” spod znaku „qrwa mać”. Do wczoraj, że przytoczę okrutny acz smakowity żart, o Hołdysie można było mówić jako o artyście twórczo nieczynnym od lat i o „politycznym komentatorze” niewydarzonym od samego początku. Teraz powiedziano, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci wydał 0 albumów, 0 singli i jednego pracownika Toyoty.
Cokolwiek więc PiS zrujnuje, będę się o to z PiS-em spierał, będę go odsądzał od czci i wiary. Ale akurat za tę konkretną ruinę jestem im niezmiernie wdzięczny.
Za Mikołejkę z trudem ukrywającego żal, że nie nazywa się Radziwiłł, nie żyje w XVII wieku gdy mógłby hołotę po prostu batożyć zamiast się obok niej dziś przeciskać gdy wyległa z tymi wszystkimi wózkami na zakupy.
Za Kuczoka broniącego monopolu „młodych i zdolnych” literatów na transfery publicznej kasy za którą można do woli uwalić się w trzy dupy.
I za cała resztę tych „lepszych” balonów, z których wypuszczono powietrze zostawiając mało estetyczny flak.
Komentarze